Dzisiaj dla odmiany chciałabym opowiedzieć historię pewnej pracy domowej, w którą sama się wkręciłam.
Będzie handmade, ale zupełnie inny :-)
Wszystko zaczęło się w poniedziałek, kiedy po całym dniu w większości spędzonym w pociągu, wróciłam masakrycznie zmęczona do domu. Moje dzieciątko miało zaznaczone w książce, że na jutro ma przynieść drewnianą łyżkę i skrawki materiałów bo będą robić lalki na kiermasz świąteczne.
Jak to na jutro?! To niemożliwe, przecież dopiero przez weekend biegałam za materiałami do świątecznych kartek: kupiliśmy naklejki, dziurkacze, wstążki. W niedzielę pokazałam Pawełkowi jak może przygotować kartki. Przecież nie każdy ma drewniane łyżki w domu (chyba że się mylę), a ja jedyną jaką miałam używałam do mieszania nawozu do truskawek :-).
Ale cóż, wyszorowałam łychę i stwierdziłam, że równie dobrze dziecko może użyć bibuły zamiast materiału.
Ostatecznie Pawełek we wtorek nie poszedł do szkoły bo narzekał, że go boli brzuch...
Wczoraj, czyli w czwartek, jeszcze nie zdążyłam dobrze zamknąć drzwi, a już miałam podstawioną pod nos łychę i hasło: to musi być na jutro!
Rany! Jak mus to mus, ale z czego?! Mąż pojechał po drugą łyżkę (z drugiej miał być piłkarz), a ja na wszelki wypadek zabrałam się do roboty.
No ok, nadrabiamy zaległości, nawet nie dyskutowałam...
Ucięłam dół spódnicy, obcięłam kołnierzyk bluzki i zaczęłam szyć.
Za jakieś dwie godziny powstała taka oto lala. Nawet dostała imię: Ewa lub Ola, lub Ewa Ola, bo syn nie mógł się zdecydować..
Zapytałam: to co, jutro zabierasz do szkoły?
- Aaa, nie!!! Pani powiedziała że to tylko tak w domu...
no to mamy lalkę, pośpieszną, niedoskonałą, ale z historią :-)
Ten post jest po to by podzielić się z Wami rodzicielskimi wpadkami :-)